Nie da się po takim sezonie, jak ten właśnie zakończony, wiele dobrego o sytuacji panującej w Zagłębiu napisać. Co prawda przed katastrofą totalną uciec się udało, ale im bliżej się temu przyjrzeć, tym bardziej można odnieść wrażenie, że w ogólnym rozrachunku niewiele to zmienia. Sportowo dryfujemy, zarząd notowania ma kiepskie, społeczność ze złości aż kipi i nawet Ekstraklasa ostrzegawczo spogląda już w naszą stronę. Ot, jedno wielkie Zagłębie bylejakości, w dodatku na chwilę przed startem obchodów 80-lecia.
Wieczny stan chaosu
Zakończony właśnie sezon był dokładnie taki, jak wszystkie ostatnie lata. Różne koncepcje, masa włożonych pieniędzy, spychanie wszystkiego poza sferą sportową na bok, by finalnie i tak obudzić się z ręką w nocniku.
Nie da się robić poważnej piłki w miejscu, gdzie w ciągu sezonu pracuje trzech tak różniących się od siebie trenerów. I już nawet nie chodzi o indywidualności, tylko o to, jak bardzo to wszystko ze sobą nie współgra. Każdy z nich miał zupełnie inny pomysł na zespół, każdy z nich miał zupełnie inne podejście i sposób, w jaki pracował. Konia więc z rzędem temu, kto, będąc na miejscu zawodnika, by za tym wszystkim nadążył. Nieoficjalnie więc przyznawali, że tego, co dzieje się w klubie, już nawet zwyczajnie zrozumieć się nie starają.
Wszystko to działo się w cieniu rozgrywki, którą w zaciszu gabinetów toczyły pomiędzy sobą zarząd i rada nadzorcza. Można to było wyłapać choćby podczas rozmowy w Specjalistach z prezesem, gdy mówił, że do przedłużenia kontraktów Burlikowskiego i Fornalika było go trzeba namawiać. Szkopuł w tym, że coś mi mówi, że bliżej temu było do ultimatum, niż do walki na argumenty.
W mojej opinii tamta decyzja była dla tego sezonu kluczowa. Pozostawienie na swoich stanowiskach tych dwóch morderców futbolu nie tylko sprawiło, że nie daliśmy sobie szansy na nowe otwarcie i zbudowanie czegoś od zera, ale pociągnęło za sobą też wiele zobowiązań finansowych, za które płacić przyszło nam jeszcze długo.
Wszystko, co działo się później, już tylko ten chaos pogłębiało. Ostre przestawienie wajchy w kierunku młodości i zatrudnienie Marcina Włodarskiego wydawało się ruchem nie tylko wpisującym się idealnie w filozofię, o której marzymy, ale też mocno przemyślanym. Tyle tylko, że całej tej wiary w ten projekt starczyło zaledwie na chwilę. Pisałem wtedy, że miarą wiary w ten projekt będzie moment, gdy w lidze drużynie szło nie będzie, a presja nieznośnie wręcz wzrośnie. Wiary starczyło na kilka miesięcy.
Potem było już tylko gorzej, choć paradoksalnie wyszło na dobre, bo w lidze utrzymać się udało. Zamieszanie związane z zatrudnieniem Leszka Ojrzyńskiego było wielką wizerunkową porażką. I już nawet nie o to chodzi, że po raz kolejny przestawiliśmy wajchę o 180 stopni, czy o to, że zdecydowaliśmy się wyciągnąć kogoś z trenerskiego niebytu. W mojej opinii pokazaliśmy ponownie, że w kwestiach fundamentalnych panuje tu wciąż niekończący się chaos. Tu i teraz – nic więcej.
Umarł król, niech żyje…
O tym, w jak fatalnej sytuacji poprzedni zarząd zostawił Zagłębie, napisano i powiedziano całkiem sporo. Sytuację jeszcze nie tak dawno dość klarownie tłumaczył kibicom w podkaście Specjaliści sam prezes Jeż. Jakby na potwierdzenie jego słów, również ze strony właściciela płynęły sygnały, że zabawa jego poprzednika w football menedżera przekroczyła wszelkie dopuszczalne granice. Zastanawiano się nawet i spekulowano, czy sprawa ta może finalnie trafić na drogę sądową, ale jednak do tego nie doszło. Stało się wówczas jasne, że jak to w Zagłębiu, zamiast skupić się na budowaniu, zacząć trzeba będzie jednak od sprzątania.
W tych okolicznościach Paweł Jeż jawił się jako człowiek, który ten piekielny trend zwyczajnie zatrzyma, bo nawet to byłoby już sporym krokiem naprzód. Poprzeczka nie była zawieszona więc specjalnie wysoko, a na jego korzyść przemawiało choćby doświadczenie z poprzedniej kadencji. Niestety, mija nieco ponad rok, gdy stanowisko swoje piastuje i ciężko wskazać choćby jeden odcinek, na którym widać zmiany na lepsze.
Jednego nowemu sternikowi Zagłębia zarzucić nie można, a mianowicie tego, że nie chce. W każdej rozmowie widać i słychać, że na klubie zależy mu bardzo. Czasem wręcz tak bardzo, że zupełnie zdaje się przesłania mu to trzeźwość oceny. Tak bardzo chciał zmieniać klub na lepsze, na tak wiele kompromisów był skłonny się zgodzić, że aż nie dostrzegł, że zwyczajnie zaczęło to przynosić odwrotne do zamierzonych skutki.
Mam nieodparte wrażenie, że zwyczajnie brakuje mu zaufanego doradcy, który w krytycznych momentach byłby w stanie poddać w wątpliwość niektóre decyzje. Takiego, który nie zawsze z przełożonym będzie się zgadzał i będzie dla niego wentylem bezpieczeństwa, by nigdy nie poczuł, że w pojedynkę jest w stanie wszystkim zarządzać. Mieliśmy więc zrywać z przeciętnością, bylejakością i łatką “ciepłowodnych”, a im dalej w las, tym bardziej się do nas przyklejały.
Mija więc kolejny rok, a my nie zrobiliśmy nawet pół kroku wprzód.
Cel uświęca środki…
Przyznam Wam szczerze, że byłem w stanie na to wszystko przymykać oko. Tak, wiem, sporo niedobrego się po drodze wydarzyło i wiele złych decyzji podjęto, ale miałem wielką nadzieję (wciąż mam), że zwyczajnie uda się w końcu ruszyć do przodu, bowiem mam świadomość jak bardzo skomplikowany to proces i jak wiele jest w nim najróżniejszych zależności. Wciąż więc przekonuje sam siebie, że czasem zwyczajnie wybiera się mniejsze zło, by jakoś w międzyczasie to wszystko zacząć jak należy układać.
Problem polega na tym, że dziś wrażenia takiego nie mam kompletnie.
Za każdym razem bowiem, gdy w kontekście Zagłębia pojawiają się jakieś liczby, zwyczajnie zaczyna mnie boleć głowa. Mamy tu bowiem wszystko, by być w tej lidze choćby mocnym średniakiem, który raz na jakiś czas, przy dobrym układzie planet będzie miał szansę zawalczyć z możniejszymi tej ligi. Tymczasem staliśmy się przykładem bylejakości.
Chyba najdobitniej obrazuje ten stan rzeczy grafika pokazana przez Canal+, na której widnieją szacowane prowizje wypłacone piłkarskim agentom. Zagłębie zajmuje w niej drugą lokatę. To wręcz nieprawdopodobne, że wciąż wszystkie problemy próbujemy zasypywać tu kasą i liczymy, że jakoś to będzie. Kasą, której przecież wcale nie mamy tak wiele, jeśli wierzyć w słowa samego prezesa Jeża. Pytanie brzmi więc, czy nie jest tak czasem dlatego, że zwyczajnie nie potrafimy od dawna nią zarządzać?
Mam pełną świadomość, że w naszym budżecie uwzględnić musimy też koszty stadionu, Akademii, czy choćby tego, jak wszystkie umowy skonstruowane być muszą, ale wciąż w głowie mi się nie mieści, że potrafimy tak lekką ręką wydawać olbrzymie przecież pieniądze, otrzymując w zamian tak słaby jakościowo produkt. Jasne, pomyłki transferowe zdarzają się każdemu, ale Zagłębie w tym zakresie wyznacza jakieś absurdalne już standardy.
I nie przyjmuję do wiadomości, że naszym jedynym atutem w rozmowach z piłkarzami jest kasa. Mamy tu wszystko, by piłkarze, którzy chcą się skupić na piłce, czuli się dobrze. Pewnie, ich poszukiwania będą nieco trudniejsze, ale czy nie po to tworzyliśmy dział skautingu? Skoro więc go już stworzyliśmy, skoro płacimy tym ludziom za wykonanie konkretnej pracy, to może do cholery wypadałoby zacząć z niego korzystać? Inaczej będzie to tylko kolejny przykład, jak bardzo marnotrawimy tu środki, na wykonie rzeczy, z których na końcu już nikt nie korzysta, a da się usłyszeć tu i ówdzie, że nie jest to ostatnio u nas – nomen omen – regułą.
Całe Zagłębie bylejakości
Miał być ten sezon również czasem, kiedy nie tylko sportowo, ale również i organizacyjnie dokona się u nas pewnego rodzaju odmiana. Mieliśmy się zabrać za odkładane na wieczne “kiedyś” inwestycje w infrastrukturę. Mieliśmy dokonać przeglądu wojsk wśród ludzi, którzy w cieniu piłkarzy ten klub prowadzą czy zmienić podejście do kluczowego w tej całej zabawie czynnika, czyli kibica. I bardzo mi przykro, że muszę to napisać, ale w żadnej z tych dziedzin rozwoju nie widzę.
Inwestycje
Inwestycje w Lubinie to wręcz temat rzeka. Od czasu budowy stadionu (dawno już temu) mieliśmy już przecież kilka różnych koncepcji w tym zakresie, jak hala z pełnowymiarowym boiskiem czy przebudowa stadionu górniczego. W zasadzie każdy z zarządów jakąś koncepcję przedstawiał – wszak kibicom trzeba coś pokazać, a potem żaden z nich nie potrafił wbić choćby łopaty.
Działamy już tylko wtedy, gdy zmuszają nas do tego kolejne wymogi, a to i tak nie zawsze, bo dziś licencję na grę w kolejnym sezonie, mamy już tylko warunkową. Od dawna wiadomo było, że powstać musi u nas choćby boisko z podgrzewaną murawą, ale mijał czas i nikt zupełnie nic z tym nie robił. Był nawet moment, że środki na inwestycje właściciel przeznaczył, tylko w tym wszystkim zapomniano, by dopilnować, by przejedzone na bieżącą działalność nie były. Najwidoczniej niespecjalnie przeszkadzało to ludziom po Drugiej Stronie Ulicy.
Najwyraźniej nie przeszkadza im również fakt, że Stadion Górniczy, czyli symbol długich lat historii tego klubu, zwyczajnie przestał już istnieć. W dodatku wszystko wskazuje na to, że przez wiele kolejnych lat ten stan się nie zmieni. Skoro nie dbamy o symbole (sic!), to szkoda zaczynać dyskusji o wciąż mocno niedoinwestowanej Akademii.
Ludzie
O ile na inwestycje potrzebne są środki, o tyle na przegląd i uzupełnienie potrzebnych nam kompetencji, wystarczy już wola. Wola, aby odmieniać oblicze organizacji czy choćby chęć dostarczenia jej nowej krwi. Tyle że nic takiego niestety miejsca tu nie ma. Momentami jest wręcz odwrotnie, a już szczytem bezczelności był fakt, że jedna z tych osób, bez krzty żenady opowiadała, że w klubie ma zamiar sobie… dorobić. Żenadometr wybiło więc poza skalę.
Smutne w tym wszystkim jest to, że kiedy piszę te słowa, do wiadomości publicznej trafiła informacja, że Tomasz Król opuszcza nasze szeregi. Informacja, która niestety tylko potwierdza, że coś tu chyba w tym wszystkim się nie zgadza. Wiem, że w życiu – a w piłce nawet bardziej – zdarzają się różne sytuację, ale na ludziach pokroju Tomka powinniśmy budować zaplecze trenerskie na lata. Nie wyciągamy absolutnie żadnych wniosków z tego, jak z klubem pożegnał się jeden z najbardziej oddanych temu klubowi ludzi, czyli Paweł Karmelita. Czy aby na pewno stać nas na stratę kolejnych oddanych nam ludzi jak właśnie Tomek Król, Marcin Kardela czy Paweł Sochacki?
Sport, sportem, ale na innych odcinkach lepiej też nie jest. O ile dość naturalne jest, że ludzie po jakimś czasie zwyczajnie odchodzą, szukając nowych dróg czy wyzwań, ale na ich miejsce potrzebni są ludzie o co najmniej tych samych umiejętnościach. Niestety coraz więcej jest głosów, że każda kolejna zmiana, jest tylko na gorsze, co widać niestety już coraz częściej.
Przed rozpoczęciem kadencji nowego prezesa apelowałem w tym miejscu, aby rozsądnie dobrał współpracowników, bo w pojedynkę niestety ciężko będzie tu zdziałać cokolwiek. Na dziś to mój największy zarzut do Pawła Jeża. W mojej opinii zwyczajnie w tym doborze się pomylił.
Sport
Sportowo Miedziowi dryfują od dawna, bez względu na to, kto aktualnie drużynie tej przewodzi. Był trener z doświadczeniem? Był. Był uznany (sic!) na rynku dyrektor sportowy? Był. Był młody trener z ambicjami? Był. I co? I absolutnie nic. Sam fakt, że w chwili paniki musieliśmy ściągać z trenerskiego niebytu Leszka Ojrzyńskiego, już sam w sobie pokazuje, jak bardzo jesteśmy zagubieni we mgle. Zero wizji, zero długofalowości, zero budowania. Liczy się tylko tu i teraz.
Od bardzo długiego czasu widać już jak na dłoni, że kadra przygotowana przez pion sportowy wyraźnie niedomaga. Braki były widoczne nawet dla zwykłych kibiców, a co dopiero na zaprawionych w bojach analityków rywali. W zderzeniu tyłka i bata naprawdę ciężko jest oczekiwać, że tyłek wyjdzie z tego zwycięsko.
To, co działo się zimą, zwyczajnie pominę milczeniem. Może z wyjątkiem zastrzeżenia, że jeśli niektóre fakty, o których mówi się w kuluarach są choć po części prawdziwe, to nie ma już dla nas nadziei.
Cóż szkodzi… spróbować?
Zakończony właśnie sezon był więc dokładnie taki, jak wszystkie ostatnie lata. Różne koncepcje, masa włożonych pieniędzy, spychanie wszystkiego poza sferą sportową na bok, by finalnie i tak obudzić się z ręką w nocniku.
Tyle że nadchodzący wielkimi krokami następny sezon, będzie dla nas specjalny. Od września bowiem świętować będziemy 80 rocznice założenia naszego klubu (piszemy o tym tutaj), choć uroczystości z tym związane trwać będą cały piłkarski sezon. I nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, jak nieprawdopodobną wizerunkową katastrofą byłoby doprowadzenie klubu, właśnie w takim momencie do spadku. Może więc czas już najwyższy, aby nieco to wszystko przemodelować?
Może to już jest ten czas, aby przemodelować finanse tak, by zamiast przy podpisaniu umowy, piłkarze większość zarobów zdobywać musieli na boisku? Nie stać nas na marnowanie olbrzymich pieniędzy na wykonawców, którzy potem niespecjalnie mogą przejmować się miejscem, na którym klub zakończy rozgrywki. Będzie to również wyraźnym sygnałem, że chcemy tu ludzi gotowych na wyzwania, chcących podnieść umiejętności i ambitnych na tyle, by chcieć o każde miejsce w tabeli wyżej powalczyć. Powinno to sprawić, że młodzież, którą tak bardzo chcemy się chwalić, nie będzie czuć się na z góry skazanej pozycji, co teraz niestety zdarza się na porządku dziennym.
Może to już najwyższy czas, aby postawić sobie nieco ambitniejsze cele, niż bycie na miejscach w drugiej połowie stawki? Nie jestem wariatem, nie nawołuje tu do walki co roku o majstra, czy choćby puchary. Jesteśmy dużym i bardzo stabilnym jak na polskie warunki klubem, co w połączeniu z solidnym i majętnym właścicielem powinno, a niestety nie idzie w parze. Musimy przestać myśleć w zaściankowy sposób, a zacząć wyznaczać trendy, odważnie stawiać na nowe i mogące przynieść przewagi nad rywalami rozwiązania. Jeśli chcemy ludzi ambitnych, sami zwyczajnie musimy w końcu stać się ambitni.
Może to już czas najwyższy, by spojrzeć na organizację z dystansu i zastanowić się, czy aby na pewno wszystkie akcenty organizacji są rozłożone, jak trzeba, bo wiele obszarów zwyczajnie nie pasuje dziś do realiów Ekstraklasowych, a bylejakość wylewa się w zasadzie z każdego zakątka klubu. Dzień meczowy, pamiątki, komunikacja, marketing czy szeroko pojęte “hospitality”. Płacimy olbrzymie pieniądze piłkarzom, a zdajemy się kompletnie po macoszemu traktować ludzi, dla których to wszystko robimy. Klub musi być częścią społeczności to dla niej każdego dnia działać. Nigdy na odwrót.
Cóż szkodzi spróbować?