Witold Parchimowicz

Witold Parchimowicz urodził się w 1949 roku w Górze. Funkcję prezesa Zagłębia Lubin sprawował w latach 1978-1990. Dzięki jego wsparciu i wstawiennictwu dokończono budowę stadionu GOS oraz wywalczono awans do Ekstraklasy (wtedy pierwszej ligi).

Witold Parchimowicz

Gdzie się Pan urodził i wychował?

Urodziłem się i wychowałem w Górze Śląskiej, obecnie Górze. Jest to miasto na pograniczu Dolnego Śląska i Wielkopolski. W czasach, gdy był podział na 49 województw, Góra należała do województwa leszczyńskiego. W mieście mieszkało dużo poznaniaków i ludności przesiedlonej zza Buga, więc podczas sportowej rywalizacji ten koloryt był bardzo widoczny.

A jak trafił Pan do Lubina?

Standardowo jak wielu młodych ludzi w tamtym okresie. Skończyłem studia i otrzymałem przydział do pracy w Lubinie. Skierowano mnie do Lubińskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego. Tak zaczęła się moja lubińska historia.

Następnie trafiłem do ZG Rudna w budowie, bo tak nazywała się wtedy kopalnia. Później przez ZG Konrad trafiłem do Kombinatu. Po jakimś czasie dyrektor Józef Szczerba poszedł do ZG Lubin, a że nie lubił pracować bez Kazimierza Ziai, to zabrał go ze sobą. Ziaja został dyrektorem technicznym. Ja trochę później poszedłem tą samą drogą.

Mając 28 lat, objąłem stanowisko dyrektora ekonomicznego i ds. handlowych. Do tego stanowiska doszedłem swoją ciężką pracą. Mój poprzednik, dyrektor Jelonek był prezesem, więc ja automatycznie też nim zostałem. Wybrano mnie na tę funkcję na posiedzeniu Zarządu. Byłem prezesem Zagłębia Lubin od 1978 roku i zrezygnowałem z piastowania tego stanowiska w 1990 roku.

Ponoć był Pan również zawodnikiem Zagłębia Lubin. Prawda to?

Tak. Mało kto wie, ale byłem szczypiornistą Zagłębia Lubin. Grałem i trenowałem w miarę możliwości w tej sekcji. Pracując na kopalni, grałem z doskoku, bo obowiązki służbowe nie pozwalały mi na więcej.

A jak wspomina Pan Lubin swoich lat. Jak się funkcjonowało w tym mieście?

Dla mnie to były piękne czasy. Miasto rosło w oczach, przyjeżdżało mnóstwo młodych ludzi za pracą. Kombinat przyciągał i dawał wiele możliwości rozwoju. Młodzi ludzie potrzebowali jakieś rozrywki po pracy i tutaj dużą rolę zaczął odgrywać klub, który dzięki wielu sekcjom dawał taką możliwość.

W mieście oglądano ciekawe widowiska sportowe, ale również dano ludziom możliwość trenowania, rozwoju swoich umiejętności czy wychowania w duchu sportowym. Ludzie czuli przywiązanie do miasta i tradycji górniczych, a zawodnicy byli ich reprezentantami na sportowych arenach. Pan może tego nie pamiętać, ale dostać się na mecz bokserski czy inne widowisko sportowe w tamtych czasach na hali graniczyło z cudem.

Zainteresowanie było ogromne, a obiekty sportowe nie spełniały tych wymagań. Życie było prostsze. Nie było komputerów, komórek i tego całego internetowego hejtu. Czas wolny spędzało się z rodziną, znajomymi. Chodziło się na mecze czy inne wydarzenia kulturalne. Społeczeństwo było zżyte.

Witold Parchimowicz na karczmie w 1984 r. Fot. ze zbiorów Piotra Pałaszewskiego

Jak wspomina Pan Józefa Szczerbę i jego współpracowników, którzy przyszli do klubu z ZG Konrad?

Trzeba tu powiedzieć o duecie Józef Szczerba-Kazimierz Ziaja oraz ich współpracownikach Marcinie Łachodiaku i Mieczysławie Stulinie. Szczerba zrobił wiele dobrego dla sportu, był pasjonatem zaangażowanym w prace sekcji piłki nożnej. Łachodiak i Stulin to byli oddani działacze. Gdyby żyli, mogliby Panu opowiedzieć wiele ciekawych historii.

Oni uczestniczyli w życiu codziennym klubu, żyli tymi sprawami i musieli organizować pracę sekcji. Wiele dobrego klub zawdzięcza również dyrektorowi ekonomicznemu ZG Lubin i wiceprezesowi klubu Mieczysławowi Kulczyckiemu. Moim zdaniem warto, żeby Pan skontaktował się z nim w celu spisania jego relacji, bo otrzyma Pan informacje z pierwszej ręki jeśli chodzi o sekcję piłki nożnej.

Jak udało się Panu zorganizować wielosekcyjny klub w tamtym czasie? Co było kluczem do stworzenia tak dużego wachlarza sekcji sportowych w Zagłębiu Lubin? Jak Pan to osiągnął?

Poukładałem organizacyjnie klub, stworzyłem mechanizmy zarządzania i finansowania sekcji klubu. Stworzono sieć zakładów patronackich, które odpowiadały za daną sekcję. Jak już wspominałem, kluczowe było obsadzenie każdej sekcji ludźmi z pasją i oddaniem dla danej dyscypliny.

Drugą kwestią było to, że do Lubina przyjeżdżało wielu młodych ludzi, którzy chcieli się rozwijać, spędzać wolny czas, a my w klubie stworzyliśmy warunki do uprawiania wielu dyscyplin. Ludzie garnęli się do sportu, w szkołach organizowaliśmy treningi i trenerów. Do miasta przyjeżdżali też trenerzy czy sportowcy skuszeni lepszymi warunkami rozwoju. To były też inne czasy, wtedy młodzież łatwiej było zachęcić do uprawiania sportu i treningów. Nie było tyle pokus jak teraz.

Nauczyciele WF-u w szkołach otrzymywali specjalne dodatki za szkolenie młodzieży i polecanie do klubu najzdolniejszych swoich podopiecznych. Zakłady patronackie bardzo chętnie patrzyły na rozwój i wsparcie swoich sekcji. Każdy dyrektor danego zakładu patronackiego był członkiem Zarządu i żywo interesował się tym, co się dzieje w swojej sekcji. Tak naprawdę to wszystko było oparte na pracy społecznej i pasji do sportu. Ci ludzie się znali, spotykali ze sobą i tworzyli jedną sportową rodzinę. Posiadaliśmy w Lubinie świetnych sportowców, którzy grali w najwyższych klasach rozgrywkowych w kraju, święcili indywidualne triumfy i sławili Kombinat i miasto.

Fot. ze zbiorów Piotra Pałaszewskiego

Jak na tak szybki rozwój Lubina i Zagłębia patrzyły inne miasta i kluby?

Co tu dużo mówić. Nigdy nie mieliśmy życzliwości z Wrocławia, Legnicy i Głogowa. Była zazdrość działaczy i ogólnie społeczeństwa tych miast, że „malutki Lubin” rozwija się w zawrotnym tempie. Lubin zawsze konkurował z Legnicą i Głogowem jeśli chodzi o siedzibę Kombinatu i jego wsparcie dla sportu, były w to wplątane też polityczne sprawy oraz administracyjne. Konkurowano na wielu płaszczyznach.

Co do samego sportu, to zawsze obawialiśmy się Śląska Wrocław, ponieważ jako wojskowy klub mógł zabierać nam zawodników kiedy chciał pod pretekstem odbycia służby wojskowej. W tamtych czasach wojskowe kluby robiły, co chciały i zabierały do siebie każdego, kto się wyróżniał. Broniliśmy się przed tym jak potrafiliśmy. Swego czasu z Miedzią i Chrobrym mieliśmy taką współpracę, że oddawaliśmy im zawodników, którzy u nas się nie łapali do pierwszego składu lub musieli się ograć. Myślę, że to było z korzyścią dla wszystkich.

Jak w tamtych czasach udało się Panu doprowadzić do tak szybkiej budowy stadionu GOS?

Jako dyrektor ekonomiczny i prezes klubu miałem duże możliwości. Ponadto stworzyliśmy w Kombinacie fundusz na tego typu inwestycje i za aprobatą ministerstwa rozpoczęliśmy prace. W ciągu kilku miesięcy powstał stadion tzw. dożynkowy usadowiony na nasypach. Taki projekt przygotowało biuro projektowe w Kombinacie.

Nie znano innego budownictwa, nikt nie jeździł na Zachód obserwować budowy tamtych obiektów sportowych. Trzeba było szybko działać, bo nasza drużyna zmierzała do pierwszej ligi. Zapotrzebowanie na nowy obiekt było spore, tak samo jak oczekiwania kibiców i społeczności. Płyta boiska była największa w lidze, jak się nie mylę i miała największe możliwe rozmiary według przepisów. Mieliśmy świetnych skrzydłowych, którzy potrafili wykorzystać atut tego boiska. W ten sposób powstał obiekt, który służył klubowi i mieszkańcom Lubina przez wiele lat. Obiekt miał być wyposażony docelowo w oświetlenie.

Witold Parchimowicz 2 od lewej na otwarciu stadionu GOS. Fot. Jerzy Kosiński

Cieszę się, że wspomniał Pan o oświetleniu, bo chciałem poruszyć ten temat. Czy udało się je zakupić?

Oświetlenie stadionu było w planach i były przygotowane podstawy pod słupy oświetleniowe. Niestety nie jestem w stanie Panu odpowiedzieć czy zakupiono je, czy jednak odłożono to w czasie. Prawdę mówiąc, to ciężko mi się na ten temat wypowiadać, bo takimi sprawami nie zajmowałem się ja. Pewnie na ten temat więcej powiedzą Panu Jerzy Koziński albo Mieczysław Kulczycki.

Kontynuując temat stadionu to skąd pomysł na tor żużlowy? Mój kolega Krzysztof zawsze zastanawiał się nad jego istnieniem? Obiecałem, że zapytam Pana przy pierwszej okazji.

Odpowiedź jest prosta. Był Klub Automobilowy Zagłębia Miedzowego, który się rozwijał i to jego prezes Janusz Maciejewicz naciskał na tor żużlowy wokół boiska. Maciejewicz był dyrektorem inwestycyjnym, więc męczył mnie strasznie o uwzględnienie tego toru w projekcie.

Wtedy w Głogowie był utytułowany zawodnik motocrossowy, Zbigniew Przybyła, który był wicemistrzem Europy. Startował w rajdach Enduro i w motocrossie. Powstał też plan utworzenia drużyny żużlowej, która miała jeździć na naszym obiekcie. Stąd w planie stadionu uwzględniono tor żużlowy, który spowodował oddalenie boiska od widowni. Kombinat wspierał Klub Automobilowy, więc musieliśmy uwzględnić potrzeby wszystkich. Pamiętam, że Kombinat wspomagał motocrossowców i sprowadził dla nich szwedzkie motory Husqvarna. Niestety późniejsza sytuacja nie pozwoliła na rozwój tego projektu i nie poszliśmy śladami Sparty Wrocław.

Witold Parchimowicz. Fot. Jerzy Kosiński

Kiedyś w jednej z lokalnych gazet trafiłem na plan powstania całego kompleksu sportowego. Dlaczego go nie ukończono?

Mieliśmy w planach stworzenie takiego kompleksu. Miał powstać stadion, hala sportowa, lodowisko i pomniejsze budynki, które miały służyć każdej sekcji sportowej Zagłębia. Miał to być jeden z najnowocześniejszych kompleksów sportowych w kraju. Niestety sytuacja polityczna i gospodarcza uległa zmianie i musieliśmy odłożyć te plany na dalszą perspektywę, a tak naprawdę to do dziś nie został on zrealizowany.

Chciałem zapytać o współpracę międzynarodową Kombinatu, która przekładała się również na klub.

Były to głównie sparingi z drużynami, obozy czy turnieje międzynarodowe, które dzięki szerokiej współpracy międzynarodowej pomagały w organizacji tego typu przedsięwzięć. O konkretne szczegóły musi Pan pytać działaczy sekcji piłki nożnej, bo ja ze względu na pracę i dużą odpowiedzialność w Kombinacie nie jeździłem na tego typu wyjazdy. Sam sporo czasu spędzałem w delegacjach w sprawach Kombinatu. Ponadto wychodziłem z założenia, że działacze piłkarscy powinni jeździć, bo to wiązało się z ich obowiązkami.

Warto tutaj też wspomnieć firmę Imprexmetal, dzięki której nasze drużyny miały sprzęt i stroje. Dzięki ich centrali mogliśmy jeździć do Düsseldorfu do Adidasa i kupować najlepszy sprzęt, stroje i wszystko, co nam było potrzebne.

W moich czasach mieliśmy stabilizację w Kombinacie i w klubie. Stanowiska piastowali ludzie wychowani w regionie i awansujący na kolejne szczeble w kopalniach poprzez swoją pracę i oddanie. Z Kombinatu jak ktoś odchodził to do Ministerstwa i to było naszą siłą. Jak przyjeżdżał minister czy wiceminister, to znał praktycznie wszystkich zarządzających kombinatem, bo wywodził się z tego środowiska.

Kombinat miał kluczowe znaczenie w krajowej gospodarce i był świetnie zarządzany. Świadczą o tym powołania osób na stanowiska ministra i wiceministra. Janusz Maciejewicz był ministrem (red. w latach 1984-1987 minister hutnictwa i przemysłu maszynowego). Janusz Bojakowski był wiceministrem (red. w latach 1971-1976 przemysłu ciężkiego, w latach 1976-1981 hutnictwa i w latach 1981-1987 górnictwa). Z oboma pracowałem i mieszkałem po sąsiedzku. Może sobie Pan teraz porównać to z obecnym Kombinatem i zarządzaniem nim przez ludzi z Wrocławia, Warszawy czy nie wiadomo skąd.

Ludzie mieszkający w regionie, mający na miejscu rodziny są oddani Lubinowi i chcą jak najlepiej dla regionu, bo sami się z niego wywodzą. To była potężna siła i motywacja do pracy, bo każdy pracował dla rodziny, regionu, miasta i klubu. Utożsamialiśmy się z tym wszystkim.

Witold Parchimowicz podczas gali 40-lecia. Fot. ze zbiorów Piotra Pałaszewskiego

Chciałbym nawiązać do naszej rozmowy telefonicznej, w której wspomniał Pan, że jakby to wszystko się nie zmieniło to Zagłębie Lubin mogłoby być tak utytułowane jak piłkarski Górnik Zabrze. Jak Pan to uzasadni?

Trzeba poruszyć tutaj kilka kwestii. Po pierwsze zorganizowałem sieć patronackich zakładów pracy, które wspomagały daną sekcję sportową. Po drugie dzięki ustalaniu cen na eksport zagraniczny posiadaliśmy środki finansowe, które służyły do finansowania klubu, budowy mieszkań czy innych placówek potrzebnych miastu. Mogliśmy konkurować z innymi klubami, a nawet je przebijać podczas negocjacji z danym zawodnikiem, który mógł dostać podobne warunki finansowe, ale np. lepsze mieszkanie czy talon na samochód. Po trzecie mieliśmy oddanych działaczy sportowych, którzy znali się na rzeczy i w większości byli pasjonatami sportu. Po czwarte praca w Kombinacie też miała spore znaczenie, bo gwarantowała stabilizacje po zakończeniu uprawiania sportu wyczynowego. Zagłębie sięgnęło po wicemistrzostwo i mistrzostwo. Gdyby nie zmiany ustrojowe to mogliśmy wieść prym przez kolejnych kilka lat.

Na plus zmian na pewno trzeba zaliczyć unormowanie przepisów dotyczących sportu czy transferów. Kluby za moich czasów nie mogły oficjalnie płacić za transfery klubom czy zawodnikowi.

Witold Parchimowicz przy klubowym sztandarze. Fot. ze zbiorów Piotra Pałaszewskiego

Chciałbym jeszcze wrócić do tematu transferów, bo do Zagłębia naprawdę potrafiono ściągać świetnych zawodników, którzy po latach nadal są idolami wielu kibiców. Jak udawało się przekonywać ich do grania w Lubinie?

W klubie zawsze mieliśmy pulę mieszkań czy talonów na samochody. Lubin był miastem rozwijającym się w szybkim tempie. Zorganizowałem mechanizmy finansowe i obsadziłem zarząd klubu i sekcji ludźmi, którzy w każdy możliwy sposób mogli pomóc. Członkami zarządu był np. prezes spółdzielni mieszkaniowej, lokalni prominenci.

Jak jeździliśmy po Polsce, żeby podpisać umowy z nowymi zawodnikami np. z Ptakiem, Kudybą, Górą czy Bako to rozmawialiśmy z ich żonami i przedstawialiśmy wizję dobrego mieszkania, samochodu czy pomocy w zdobyciu wielu rzeczy. Partnerkom zawodników podobało się to, że mogą żyć łatwiej i lepiej. To zawsze było dobrą kartą przetargową. Ci zawodnicy bardzo często mieszkali w hotelach lub małych mieszkankach oferowanych przez inne kluby.

Dawaliśmy również możliwość nauki, doszkalania się, kursów. Po zakończeniu kariery była możliwość pracy w Kombinacie.

Radość drużyny Zagłębia po awansie do pierwszej ligi. Fot. ze zbiorów Piotra Pałaszewskiego

Przy okazji chciałbym przekazać pozdrowienia od Państwa Ptak, którzy miło wspominają Pana osobę.

Tutaj mam ciekawą anegdotę związaną z Panią Ptak. Jak negocjowaliśmy przejście Gienka Ptaka z Wałbrzycha do nas, to właśnie rozmowa z jego Żoną zadecydowała o tym transferze. Przedstawiłem jej propozycję, którą przyjęła i podpis Gienka był tylko formalnością.

W negocjacjach zadecydowało oczywiście mieszkanie. Można powiedzieć, że płaciliśmy finansowo jak większość, ale te kwestie dodatkowe rozstrzygały losy transferów. To był bardzo udany transfer i świetny zawodnik na boisku. W domu za to słuchał Żony.

Jaki był prezes Parchimowicz dla swoich podwładnych?

Nie zawsze byłem miły i przyjemny, ale twierdziłem, że jak ktoś źle pracuje, to trzeba zwrócić mu uwagę. Moi współpracownicy mieli dużą samodzielność i starałem się nie ingerować w ich pracę, dopóki nie pojawiały się problemy lub głosy, że w danej sekcji dzieje się źle lub zawodnicy czy trenerzy żalili się na danego działacza.

Dopóki każda sekcja się rozwijała i robiła postępy, było wszystko w porządku. Jak były problemy to starałem się pomóc je rozwiązać. Czasami były potrzebne zmiany na różnych stanowiskach, ale robiono je z myślą o poprawie funkcjonowania danej sekcji. Generalnie wtedy była naprawdę spora grupa oddanych działaczy, którzy robili wszystko, żeby lubiński sport rozwijał się jak najlepiej.

Fot. ze zbiorów Piotra Pałaszewskiego

Chciałbym poruszyć temat dla mnie ważny, a dotyczący historii klubu. Nigdy chyba nie mieliśmy szczęścia w tej dziedzinie?

Problem jest taki, że nie dbano o nią. Dokumenty pewnie też przepadły, bo każdy prezes widział tylko siebie i sukcesy chciał przypisać sobie. Nie dbano o to, co zrobili poprzednicy. Tym bardziej teraz jak przychodzą prezesi na chwilę. Raczej mało realne jest, żeby ktoś przebił mój okres piastowania prezesury.

Kiedyś w klubie byli praktycznie sami pasjonaci sportu i ludzie znający się na rzeczy. W obecnych czasach przychodzą różni ludzie chcący zrobić karierę i otrzymać lepszą posadę. Nie ma w tym pasji i oddania, a jest gonitwa za karierą. Mam zdanie, że historię trzeba spisać, pokazując i plusy i minusy, bo każdy robi błędy i na pewno nie wszystko, co zrobiłem ja czy moi następcy jest dobrze oceniane, ale nie można zapominać i pomijać ludzi, którzy zrobili podwaliny pod to, co mamy obecnie.

Gdyby nie wcześniejsze pokolenia zawodników i działaczy to obecnie zarządzający nie mieliby nic. Ja i wszyscy ludzie związani wtedy z klubem robiliśmy wszystko, żeby Zagłębie i Lubin były znane w całej Polsce i nie tylko. Nasze sekcje sportowe szybko się rozwijały, grały w najwyższych klasach rozgrywkowych, dziesiątki sportowców sławiły klub i miasto na setkach imprez. Ciężko trenowali i dawali z siebie wszystko.

A czas transformacji i zmian ustrojowych w kraju? Dosięgnęło to Kombinatu i klubu. Jak Pan to widział?

Zmiany dosięgnęły nas wszystkich. Ja nawet nie mam żadnych pretensji do tych naszych działaczy Solidarności. Lokalni działacze mieli ze mną kontakt i się znaliśmy. Nie było między nami żadnych wewnętrznych sporów w Kombinacie. Oni otrzymywali rozkazy czy wytyczne z zewnątrz. Przyszła nowa ekipa i było nowe rozdanie.

Ja odszedłem po spotkaniu Rady Pracowniczej, która wnioskowała o moje odejście. Taka anegdota z tego spotkania. Jeden z operatorów wiertnic chciał nas rozliczać z zarządzania finansami, o których nie miał pojęcia. Wstałem i powiedziałem, że ja zjadę na Przodek i usiądę na jego wiertnicy i będę pracował. Co mi Pan wtedy powie? Pewnie, żebym spier…lał, bo nie znam się na robocie, więc mówię to samo Panu. Po tej wymianie zdań złożono wniosek o moje odwołanie. Nie patrzono na niczyje zasługi, czy ktoś dobrze pracował i się znał. Przyszło nowe rozdanie i tak jak teraz wymieniano na swoich zaufanych ludzi. Znałem doskonale swoją wartość i poszedłem na swoje, co było jedną z lepszych decyzji w moim życiu.

Fot. ze zbiorów Piotra Pałaszewskiego

Czym Pan obecnie się zajmuje?

Jestem na emeryturze. Korzystam z życia i cieszę się czasem spędzonym z rodziną, dziećmi i wnukami. Dalej interesuje się sportem i jestem wiernym kibicem.

4 thoughts on “Witold Parchimowicz

  1. Mój mąż Marcin Łachodiak zawsze ciepło się wyrażał o Panu Witoldzie Parchimowicz. Serdecznie pozdrawiam.

Skomentuj Maciej Matwiej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *