Zagłębie Moja Miłość (#75latZL)

Podczas czytania sugeruję ten oto podkład muzyczny – „Ole Ole Ole” ze ścieżki dźwiękowej do gry „FIFA 87” 🙂

Zagłębie Moja Miłość.
Ten klub jest dla mnie jak żona.
Czasem mam jej dość do tego stopnia, że nawet patrzeć na nią nie mogę 🙂
Ale kocham miłością pierwszą… jedyną… Z nikim innym już tak nie będzie.
To znaczy… nie no, przesadzam 🙂 Drugie żony prawie zawsze są lepsze od tych pierwszych, więc tu rozterek jak coś, to nie będę miał żadnych…
ALE Z ZAGŁĘBIEM TO NIE TO SAMO. Następnego ukochanego klubu nie będzie. Jakbym się jutro przeprowadził do Monachium, Madrytu, Barcelony, Londynu czy innego Turynu, to oczywiście chodziłbym na mecze miejscowych… ale to już nie byłoby TO.

Nie pamiętam, w którym roku byłem pierwszy raz na stadionie. Zabrali mnie rodzice, ale oni też nie pamiętają daty. Dla matki to również była pierwsza wizyta na meczu (druga była po 30 latach, kiedy jej wnuk miał wraz z kolegami z drużyny pasowanie na piłkarza – taki tam szybki event tuż przed meczem ligowym), więc musiał to być jakiś specjalny mecz. Może otwarcie GOS-u? A może pierwszy mecz ekstraklasowy? Mniejsza o to. Pamiętam tylko, że tam byłem, ale wydarzenia boiskowe kompletnie mnie wtedy nie interesowały. Najważniejsze były słodkie bułki, które sprzedawał jakiś facet kręcący się po sektorze 🙂

1988 – druga liga (zwana dzisiaj pierwszą). Pamiętam, że byłem na meczu m.in. z Chemikiem Police. Jakiś czas później jeden z braci kupił płytę (winylową 🙂 ) zespołu… Police (tego wiecie, ze Stingiem na wokalu), a ja wpadłem w konsternację, że jak to? Jakiś Chemik Police swoje płyty nagrywa? Bez sensu… 🙂

1989 – powrót do Ekstraklasy. Pierwszy mecz. Jesteśmy na stadionie z ojcem i starszym bratem. Oni „podjarani”, bo przyszedł do nas Jarosław Bako. Ja oczywiście nie rozumiałem powodu tak wielkiej ekscytacji, ale i tak mi się udzieliła. A powód ku niej był jak najbardziej – wyobrażacie sobie, że dzisiaj wchodzimy do Ekstraklasy i kupujemy… Wojciecha Szczęsnego?!? Tak, podstawowy reprezentacyjny bramkarz przyszedł wtedy do Zagłębia Lubin. O tym, że zapłaciliśmy za niego 300 starych baniek, i że to było tak duże wydarzenie, że aż w parlamencie o tym transferze politycy gadali („w kraju bieda a klub piłkarski tyle pieniędzy na kopacza wydaje, to skandal!”) dowiedziałem się już po latach…
Anyway – pamiętam wygraną z Lechem 2:0 w pierwszej kolejce, świetną grę Zejera oraz Szewczyka i… wsiąkłem już na dobre 🙂 Obaj byli super, jak piłka trafiała do „małego” (nieważne którego, obaj w moich oczach tak samo dobrze umieli w kiwkę) to od razu wstawałem z emocji 🙂 Uwielbiałem ich, ale na podwórku…
Znacie na pewno tę zasadę -> „gruby na bramkę”? 🙂 Na podwórku byłem Jarkiem Bako 🙂 Wcale nie dlatego, że byłem gruby… po prostu nie umiałem grać, a bramka to była jedyna pozycja gdzie taki daremniak mógł się do czegoś przydać 🙂

1990 – FC Bologna. Mecz we wtorek o godzinie 12:00. Poroniony pomysł z tą godziną, bo przecież o tej porze trzeba być w szkole. Oczywix, że nie byłem 🙂 Matka, która nienawidzi kłamać napisała mi usprawiedliwienie, że „syna strasznie boli brzuch” 🙂 Tego dnia z tego samego powodu połowy klasy nie było w szkole i podejrzewano jakieś zbiorowe zatrucie 🙂 Sam mecz był dla mnie czymś… traumatycznym z lekka 🙂 Wiecie, cały poprzedni sezon w meczach u siebie przeważaliśmy nad przeciwnikiem, więc się przyzwyczaiłem, że tak MUSI BYĆ ZAWSZE. Właściwie… całe moje świadome życie Zagłębie było potęgą, a tu nagle ktoś przyjeżdża nie wiadomo skąd i nas gniecie… Szok! Wtedy moja pierwsza miłość pokazała mi, że nie zawsze jest przepięknie…

1991 – … ale po gorszych dniach przychodzą również te piękne. 15 czerwiec, piękna pogoda. Na stadionie 12764 widzów…W rzeczywistości trochę więcej, bo takim nielatom jak ja kazali przechodzić pod kołowrotkami. Mecz z Zawiszą Bydgoszcz, oczywiście wygrany, nad stadionem przelatuje samolot z transparentem, że Zagłębie Mistrzem Polski… Nawet w środku najzimniejszej zimy, kiedy tylko sobie przypomnę ten czerwcowy dzień, to czuję tamto słońce na twarzy…
Tamten rok to też debiut Ligi Mistrzów i… pierwszy mecz, na który pamiętam, że z premedytacją nie poszedłem. Brat mnie namawiał, ale po wcześniejszym 0:3 w Kopenhadze stwierdziłem, że nie mamy szans awansować dalej. Zamiast meczu wybrałem pozostanie na podwórku i piłkę z kolegami (już nie stałem w bramce 🙂 Jeszcze nie umiałem grać, ale już umiałem kopać 🙂 ). Powiedział mi po powrocie do domu, żebym żałował, bo fajnie było. Żałuję do tej pory…

1992 – 26 wrzesień. Przyjeżdża Śląsk. Dostają 7-kę. Pamiętam trzy rzeczy: sarkastyczny okrzyk w kierunku bramkarza Wrocławian, który wydobył z siebie siedzący niedaleko kibic „Matyseeeeek! Ile wpuściłeś?!?”, Rogowskoja idącego sam na sam z bramkarzem (ostatecznie komuś podał i chyba nic z tej akcji nie wyszło…ale wiecie, Wadim, facet, który rzadko 30 metr przekraczał nagle z taką akcją poszedł… niesamowite to było 🙂 ) i chrypkę, jaką miałem na drugi dzień. Straszną chrypkę. A nic nie śpiewałem – jedyne co robiłem to krzyczałem z całej siły „GOOOOOOL” po każdej bramce dla naszych 🙂

1993 – mecz z Legią… Wygrywaliśmy 3:0, skończyło się na 3:1. Mój brat był tym golem dla Legii strasznie nie pocieszony („zwycięstwo do zera lepiej by brzmiało”) ale przeszło mu szybko, bo gdy wracaliśmy do domu to jakiś przechodzień spytał „przepraszam, czy Zagłębie wygrało mecz?” – to z takim specyficznym (kozackim trochę) akcentem odpowiedział „NO A JAK :)”…

Strasznie gówniana anegdota, co nie? No, takie wspomnienia mnie nachodzą, jak myślę o Zagłębiu :)… Nie pamiętam, co jadłem na śniadanie, co szef wczoraj kazał mi wziąć „na pierwszy ogień” jak wrócę do biura po weekendzie, a jakieś nic nie znaczące dialogi z przed lat prawie 30-tu widzę/słyszę tak wyraźnie jakby były… wczoraj właśnie…
I tak to właśnie jest ze mną i Zagłębiem.
Mógłbym tak rok po roku opisywać, dziesiątki meczów przytaczać, opowiadać o piłkarzach, wyjazdach… o tym jak ostatecznie nauczyłem się grać i z kim z Zagłębia grałem itd itp… i tak bez końca…
Ale już wystarczy, bo znacie mniej więcej dalszy ciąg, macie przecież podobnie 🙂
Gdybym zamiast Zagłębiu z takim zapałem poświęcał czas np. programowaniu, to dzisiaj byłbym innym człowiekiem, w innym miejscu, z innymi przeżyciami (a na pewno z grubszym portfelem 🙂 )…
Ale z drugiej strony nie miałbym tylu przyjaciół, z którymi tyle emocji podzieliłem i dzięki którym mam co wspominać (a co można wspominać przy programowaniu? 🙂 )
Zatem nie żałuję…

WIELKIE WIELKIE WIELKIE
ZA GŁĘ BIE !!!
🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *