Mateusz Dróżdż

Mateusz Dróżdż ur. 28 stycznia 1987 roku. Z zawodu prawnik. Z Zagłębiem Lubin związany od dziecka jako kibic. W latach 2015-2018 zasiadał w Radzie Nadzorczej oraz w latach 2018-2019 był prezesem Zagłębia Lubin. Obecnie prowadzi swoją kancelarię prawniczą i jest członkiem Rady Nadzorczej Górnika Polkowice.

Jak rozpoczął Pan swoją przygodę z Zagłębiem Lubin jako kibic? Proszę opowiedzieć, który mecz był Pana pierwszym?

Moim pierwszym meczem, który dobrze pamiętam, było spotkanie ze Śląskiem Wrocław, wygrane 7:0. Z Zagłębiem byłem też między innymi w Mińsku, w Bukareszcie, czy na niezapomnianym meczu mistrzowskim przy Łazienkowskiej.

Wychowałem się w Lubinie, na mecze chodziłem regularnie z bratem. Na stadionie poznałem niektórych przyjaciół. Chciałbym zauważyć, że kibicowanie wtedy mocno różniło się od tego, jak to wygląda teraz. Patrząc przez pryzmat czasu, to fajne wspomnienia, które zaczęły się właśnie od tamtego meczu.

Mateusz Dróżdż od dziecka kibicuje Zagłębiu Lubin

Jak praca zawodowa wpłynęła na zdobycie doświadczenia potrzebnego do znalezienia się w Radzie Nadzorczej, a później do objęcia stanowiska prezesa klubu. Proszę opowiedzieć o zdobytym doświadczeniu i umiejętnościach, które mógł Pan w późniejszym czasie wykorzystać.

Propozycja zasiadania w radzie nadzorczej Zagłębia Lubin pojawiła się dosyć niespodziewanie, ale zdecydowałem się na jej przyjęcie.

Skończyłem studia prawnicze, zrobiłem doktorat oraz aplikację, miałem swoją kancelarię. Obsługiwałem również niektóre kluby piłkarskie, zawodników, ale także kibiców. Byłem również wtedy członkiem rady nadzorczej spółki Cuprum-Med oraz prawnikiem ogólnopolskiego związku stowarzyszeń kibiców i zajmowałem się imprezami masowymi. Myślę, że te wszystkie rzeczy spowodowały, że otrzymałem propozycję dołączenia do rady nadzorczej Zagłębia.

Co do objęcia fotela prezesa klubu, mimo wielu legend i plotek na ten temat, pierwsze zaproszenia na rozmowy w tym temacie odbyły się już w styczniu. Wtedy powiedziałem, że póki co jest to niemożliwe.

Miało to miejsce po zmianach w zarządzie w KGHM. Temat wrócił w marcu i zgodziłem się wystartować w konkursie na prezesa.

Mateusz Dróżdż na spotkaniu Ekstraklasy S.A.

W Lubinie utarło się, że człowiek wychowany na miejscu nigdy nie zostanie doceniony za swoją działalność dla klubu. Czy zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

Nie do końca. Każdy prezes podlega surowej ocenie kibiców. Dlaczego surowej? Mając takiego sponsora, kibice sobie wyobrażają, że Zagłębie musi grać o jak najwyższe cele i ma najwyższy budżet w całej lidze.

Ówczesna sytuacja klubu była inna niż jeszcze kilka lat temu i nie wszystko wyglądało tak, jak wyobrażają sobie kibice. Ale prawdą jest, że od ludzi stąd wymaga się więcej – i moim zdaniem słusznie.

Czy trudno jest rozdzielić bycie kibicem z byciem prezesem klubu? Czasami emocje u Pana brały górę.

To nie było do końca tak. Zdarzało się faktycznie, że emocje brały górę, ale były to sprawy incydentalne. Nie jestem zadowolony z wywiadu po przegranej w Morągu, którego niepotrzebnie udzieliłem od razu po meczu. Tak samo nie jestem zadowolony z telefonu do pewnego dziennikarza, choć to co działo się na portalu za jego przyzwoleniem, było po prostu skandaliczne, więc nikt nie powinien się zdziwić, że w końcu artykuły i przede wszystkim komentarze są przedmiotem postępowania sądowego.

Z perspektywy czasu może postąpiłbym inaczej. Za to też w jakimś stopniu poniosłem konsekwencje, ale one kształtowały mnie nie tylko jako człowieka, ale też prezesa.

Mateusz Dróżdż w kopalni

Czy te emocje były przyczyną odwołania?

Nie uważam, że emocje były przyczyną mojego odejścia z Zagłębia. Nie chcę wypowiadać się w kwestii mojego zwolnienia, bo to nie ja podejmowałem taką decyzję. Pochodzę stąd, z tego regionu. Wynosząc pewne wartości z domu, z wychowania moich rodziców, podjąłem takie, a nie inne decyzje, wiedząc, że poniosę za to konsekwencje.

Wiedziałem przecież, że naturą zarządzania przy jednoosobowym właścicielu jest wypełnianie jego woli. To naturalna kolej rzeczy, za którą ponoszę do dzisiaj surowe konsekwencje, ale interes Zagłębia był dla mnie ważniejszy, niż mój prywatny.Do nikogo nie mogę mieć pretensji, bo taki był mój wybór. Można powiedzieć, że w ten sposób się „mądrowałem” i „byłem konfliktowy”, albo że jako „wybujały” kibic na pewne rzeczy się nie zgadzałem. Podjąłem je jako Mateusz Dróżdż, prezes klubu i były to decyzje zarządcze, pod którymi podpisałbym się również dzisiaj.

Powoływał mnie inny zarząd, inaczej wyglądała wtedy kwestia nadzoru nad klubem, inne osoby były w radzie, inaczej zapadała decyzyjność w stosunku do Zagłębia, inne cele stawiano przede mną, inny był budżet. Z jednej strony mówiono, że moja decyzja o zwolnieniu Bena Van Daela była skandaliczna i trener Sevela nie powinien być w Zagłębiu, po czym oficjalnie władze wręczały Trenerowi koszulkę i oficjalnie go witał w Lubinie. Trochę tego wszystkiego nie rozumiałem. A samo zwolnienie to była decyzja Właściciela, którą rozumiem i nie pozostało mi nic jak przyjąć ją do wiadomości.

Emocje są chyba niezbędnym elementem zarządzania klubem?

Swoje obowiązki wykonywałem z pasją, wielokrotnie będąc na oparach sił fizycznych, a przede wszystkim podejmując decyzje w bardzo charakterystycznym środowisku, które wielokrotnie nie miało nic wspólnego z zarządzaniem klubem sportowym. Jednak jak wspomniałem na początku, to nie były tylko emocje, jak często przekazywano w mediach, lecz chłodne podejmowanie decyzji, które dla pewnych środowisk lub poszczególnych osób nie były na rękę.

O tym, że można zarządzać klubem bez emocji może powiedzieć tylko osoba, która nigdy nie miała stycznością z takim rodzajem instytucji. Możesz nim zarządzać bardzo profesjonalnie, ale emocji nie dasz rady się wyzbyć, szczególnie jeśli na tym klubie ci zależy. To też cecha zarządzaniem klubem sportowym.

Tak jak Piotr Burlikowski, często opuszczałem końcówki meczów i wychodziłem ze stadionu. Płakałem razem z zawodnikami po meczu z Wisłą Kraków, gdzie dostaliśmy bramkę na 3:2 w 93. minucie. Tak samo, gdy w Sosnowcu wygraliśmy i przerwaliśmy passę bodajże 7 meczów bez zwycięstwa. Przed tym meczem nie zwolniłem Bena van Daela, mimo nacisków z różnych stron.

Pewne rzeczy, w dużej mierze ze względu na brak pomocy, musieliśmy kumulować w sobie i czasami musieliśmy odreagować. Jesteśmy tylko, albo aż ludźmi. Ja sam chciałem wielokrotnie wbiec na boisko i tym zawodnikom pomóc, ale przy kluczowych sprawach, jak zwolnienia trenerów, nigdy nie kierowałem się emocjami, lecz chłodną kalkulacją. Te emocje to element nieodłączny zarządzania klubem piłkarskim. Po prostu pracowaliśmy z pasją dla naszego klubu, zgodnie z tym, co pozostawiłem nad wyjściem nad stadionem – każde nasze poświęcenie, każdy ruch i każda myśl, mają jeden wspólny cel – służyć Zagłębiu.

Co uważa Pan za swoją porażkę podczas szefowania Zagłębiu Lubin?

Moim błędem był brak konsultacji w sprawie nadania trybunie głównej imienia śp. Pawła Piotrowskiego. Uważam, że sposób w jaki zapadła decyzja, że podjąłem ją bez większych konsultacji z kibicami nie był właściwy. Początkowo miało być tak, że pod dachem, jak na Górniku Zabrze, chcieliśmy zawiesić sylwetki zasłużonych zawodników Zagłębia, nie tylko Pawła Piotrowskiego, ale w wąskim gronie zasugerowano mi, że lepszy byłby z nazwą trybuny, jak na Lechu. Tutaj zabrakło konsultacji z kibicami.

Wynikiem niepopularnych decyzji było także to, że z częścią dziennikarzy mieliśmy co najwyżej średnie relacje. Inna sprawa, że personalna niechęć do mnie części dziennikarzy wynikała, nazwijmy to, z przyczyn związanych z poprzednim zarządem. Na to niewiele mogłem poradzić. Na pewno relacje z mediami na początku mojej prezesury nie były najlepsze, ale uważam, że z biegiem czasu, gdy dziennikarze mnie poznawali, ulegały one poprawie.

Niezbyt dobrze wspominam sytuację z karygodnym zachowaniem części zawodników akademii wobec jednego chłopca. Choć w tamtej sytuacji zrobiliśmy wszystko, co po fakcie mogliśmy zrobić, to jednak traktuję tę sprawę bardzo osobiście. Prezes klubu też nie jest od tego, aby chodzić po pokojach i sprawdzać w nich porządek, aczkolwiek po tym wydarzeniu wspólnie z kilkoma pracownikami bursy tak robiliśmy.

A największe sukcesy?

Największym sukcesem sportowym jest to, że posiadając najmniejsze środki na pierwszą drużynę, od bodajże 2005 roku, zrobiliśmy 6. miejsce. Nasz każdy punkt kosztował najmniej od tego 2005 roku, nie wliczając oczywiście grania w 1 lidze.

Za moich czasów U-15 zdobyła Mistrzostwo Polski, chociaż tutaj też była duża zasługa mojego poprzednika. Rezerwy walczyły najmłodszym składem w historii o awans do II ligi – praktycznie bez tzw. spadów z pierwszej drużyny. Co ważne, ta sama drużyna zdobyła na szczeblu Dolnego Śląska Puchar Polski.

Wygraliśmy prestiżowy turniej Nike Premier Cup 2019 r. Młodzież zagrała, chociażby z Realem Madryt, a seniorzy z Red Bull Lipsk i Spartą Praga, chociaż w tych dwóch ostatnich przypadkach były to tylko, a może aż wyjazdowe sparingi.

Wiem, że zabrakło sportowej kropki nad „i”. Może w postaci pucharów, które nie były daleko, ale cel był jeden w założonym planowaniu długofalowym – nie wypożyczaj, nie zawieraj odstępnych, nie rób transferów „na siłę”, wprowadzaj młodych do składu, daj klubowi podstawy do tego, żeby wraz z młodymi zawodnikami akademii, których trzeba „spieniężać”, mógł w przyszłości walczyć o wyższe cele niż 6 miejsce.

Mateusz Dróżdż świętujący z drugą drużyną zdobycie Wojewódzkiego Pucharu Polski

A poza sukcesami sportowymi?

Zmieniliśmy całkowicie strukturę klubu. Założyliśmy sobie cele, które tak naprawdę w większości zrealizowaliśmy, w krótkim czasie, w półtora roku. Ułożyliśmy kwestię kontraktów, prowizji oraz odstępnych, za co otwarcie krytykowałem poprzedni zarząd i od pewnych osób dostawałem za to po głowie. Wiem, że część transferów przychodząca była nieudana, ale z wychodzącymi chyba nie pomyliliśmy się nigdzie, a na nich jeszcze nieźle zarobiliśmy.

Patrząc na to, że stojąc pod ścianą i tak podwyższyliśmy klauzule Bartosza Slisza, a taki Bartosz Białek mógł odejść za solidne pieniądze, a nie za frytki, wiem, że postąpiłem słusznie. Dzisiaj wydaje mi się, że klub może z tego korzystać.

Zmieniliśmy całkowicie zarządzanie bursą, tworząc nawet coś na wzór biblioteki, czy wprowadzając indywidualne lekcje angielskiego dla chętnych. W akademii wprowadziliśmy program talentów i indywidualnych treningów. Zdobyliśmy także nowego dużego sponsora, kontynuowaliśmy w innej formie Zagłębie Biznes Klub, zrobiliśmy modernizację budynku klubowego, bursy i zadbaliśmy nareszcie o historię Zagłębia. Na stadion Zagłębia po wielu latach wróciła reprezentacja Polski U-21.

Oprócz tego zdobyliśmy pierwszy raz w historii klubu finansowanie z Ministerstwa Sportu. Byliśmy na pierwszej wspólnej prezentacji sezonowej klubu piłkarskiego i żużlowego, który przeprowadził Falubaz, z którym współpraca odżyła na nowo, czy chociażby stworzyliśmy Miedziową Tożsamość.

Państwo Marta i Mateusz Dróżdż na bankiecie Falubazu

Zrobiliśmy pierwszą galę dla naszych sponsorów, czy pierwszy kongres prawa sportowego na naszym stadionie. Wyremontowaliśmy i przenieśliśmy sklep klubowy w nowe miejsce. Stworzyliśmy sektor rodzinny na Zagłębiu. Jako pierwszy prezes Zagłębia Lubin uczestniczyłem w European Leagues Club Advisory Platform, ale też wzięliśmy udział w Akcji Pomocy Polakom na Kresach, gdzie jako jedyny klub ekstraklasy zostaliśmy zaproszeni do Pałacu Prezydenckiego.

Mateusz Dróżdż z orderem

Za moich czasów przeżyliśmy jeden z najbardziej wzruszających momentów, gdy podczas meczu z Jagiellonią, na naszym stadionie, żołnierze amerykańscy salutowali Powstańcom Warszawskim. Można trochę wymieniać, był nawet taki film na YouTube, który prezentowaliśmy na gali dla sponsorów, który to podsumowywał, ale niestety już go nie mogę znaleźć – właśnie tam w chronologiczny sposób zamieściliśmy nasze sukcesy i inne ważne wydarzenia.

Z perspektywy czasu uważam, że jednak największym sukcesem było to, że mimo ciężkich początków, w 99% stanowiliśmy jako pracownicy i piłkarze klubu, czy nawet sponsorzy, szczególnie z Zagłębia Biznesu, zgraną grupę i nieraz mimo trudnej sytuacji, każdy z nas pracował jako ważny element pewnej rodziny, którą tworzyliśmy. Tak naprawdę tej grupy mi dzisiaj bardzo brakuje tak jak wspólnych rozmów z chłopcami z akademii podczas obiadów, czy grania w tenisa stołowego.

Wspomniał Pan o relacjach z dziennikarzami. Czy Pan Paweł Junory sprostał zadaniu i roli rzecznika? Czy w kilku kluczowym sytuacjach nie powinien odegrać większej roli i ciężar wziąć na siebie?

Paweł był bardzo dobrym rzecznikiem. Dwie sprawy, o których mówiłem wcześniej, odbyły się poza jego wiedzą, co było moim błędem. Ustaliliśmy z Pawłem, że chcemy, aby polityka informacyjna klubu nie polegała na tym, że rzecznikiem jest tylko z nazwy. Począwszy od tego, że Paweł zmienił obsługę dziennikarzy, poprzez to, że w końcu wdrożyliśmy system akredytacji Accredito. Myślę, że nikt nie mógł narzekać na niego.

Oczywiście, jak z Michałem Żewłakowem mieliśmy lepsze i gorsze momenty, ale pracowaliśmy dla Zagłębia i to było najważniejsze. O tym, jak Paweł był odbierany przez środowisko świadczą wpisy pod jego tweetem o odejściu z klubu.

Jak układała się Panu współpraca z RN? Proszę wyjaśnić na czym dokładnie polega praca w RN? Czasami mam wrażenie, że zwykły Kowalski nie ma pojęcia o funkcjonowaniu Rady.

Wiem, że wiele się na ten temat mówiło, ale nie określiłbym, że miałem problem z radą nadzorczą. Oczywiście każdy jest inny i to zależy od osoby z rady, czy pełni ona funkcję nadzorczą, czy też chce w dodatkowy sposób pomóc. Mogę powiedzieć, że wielokrotnie mogłem liczyć na pomoc niektórych osób z rady nadzorczej. Wiele od nich się nauczyłem.

Czasami wchodziliśmy w konflikty, ale je rozwiązywaliśmy, bo tak jest w biznesie. Politykę zostawiałem na boku, zawsze od niej w Zagłębiu próbowałem uciec. Dlatego nieważne było dla mnie, kto i dlaczego jest w radzie, ale starałem się czerpać od tych ludzi pomoc i wiedzę dla Zagłębia. Oczywiście część osób bardzo pomagała, część wykonywała czynności tylko nadzorcze. Każda jednak coś do tego Zagłębia wznosiła. Rada w Zagłębiu, to jest aktualnie drugi zarząd. Od momentu wejście w życie ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym, rola rady jest jeszcze większa.

A jak był Pan w radzie nadzorczej, relacje były takie same?

Będąc w radzie jako przewodniczący, mimo bardzo trudnych początków, współpraca układała się dobrze. Na początku zasiadania w radzie, chociaż nie miałem na to wielkiego wpływu, udało się zdobyć 3 miejsce za sezon 2015/2016. Uporządkowaliśmy kwestie formalne, do dzisiaj klub pracuje np. na kontraktach, które za moich czasów przyjęła rada.

Nie traciliśmy czasu, rada spotykała się cyklicznie, chyba najczęściej w historii klubu. Współpraca z osobami z rady w 2016 i na początku 2017 była bardzo dobra. Potem moja rola w radzie nie była już tak ważna, więc o jej działaniach decydował ówczesny przewodniczący. Nie jest też tajemnicą, że nie wszystko wtedy, co działo się w klubie, mi się podobało i stąd moje sprzeciwy, chociażby co do transferu Jarka Jacha, czy też innych zawodników, o których czasami głosując w radzie, zgłaszałem sprzeciw.

Nigdy jednak nie negowałem pracy prezesa, czy też dyrektora sportowego a sprzeciwy miały charakter stricte finansowy. Dla przykładu nie zgadzałem się na to, że jeden z zawodników miał mieć dodatkowo płacone za 15 minut gry. To samo potem spotykało mnie w radzie nadzorczej, ale to rozumiałem, taka jest rola rady nadzorczej. Te zadania są często „w konflikcie” z zadaniami zarządu.

Mateusz Dróżdż na tle wejścia do klubowego sklepu Zagłębia Lubin

Jak odniesie się Pan do transferów i pionu sportowego? Co wnieśli do pionu sportowego Panowie Gambal i Morawski? Jak układały się Panu relacje z Panem Żewłakowem? Czy nie uważa Pan, że osoba na takim stanowisku i z takim medialnym potencjałem nie została do końca wykorzystana?

Jeżeli chodzi o Michała i wątek związany z jego wykorzystaniem pod kątem medialnym, to się zgadzam. Jeśli chodzi zaś o jego pracę, to nie będę go krytykował. Wiele mu zawdzięczam i zostawił wiele w Zagłębiu, co potwierdza chociażby transfer Damjana Bohara i myślę też, że Sasy Zivca, czy też Patryka Szysza.

Rzeczywiście ze względu na specyfikę klubu, czy proces decyzyjny, Michał, tak jak i ja, miał wielokrotnie dosyć. Aby to przedstawić na przykładzie: Michał przychodził i się dziwił, czemu „tego” nie można wydać, skoro „to” zarobiliśmy i dlaczego o zgodę na transfer mamy prosić 10 osób. Taka specyfika klubu, chociaż w klubie sportowym ona powinna inaczej funkcjonować.

Co do Jarka. Bardzo dobrze uporządkował kwestię skautingu, organizował jego pracę. Nareszcie mieliśmy prawdziwą bazę skautingową, czy nawet cykliczne spotkania skautów, których ilość zwiększyliśmy. Jarek pomagał też Michałowi w szeregu przygotowywania dokumentacji, którą musieli sporządzać. Ze względu na specyfikę klubu tych dokumentów było naprawdę dużo.

Sławek z kolei był odpowiedzialny za analitykę. Jeżeli oglądał Pan Moneyball, to on był właśnie takim pomocnikiem głównego menedżera. Zresztą myślenie też podobne (śmiech).

W praktyce wyglądało to tak: Michał lub Jarek „znajdowali” piłkarza. On trafiał na szczegółową analizę Sławka, gdzie sprawdzano wszystko – od elementów gry w obronie, grę w ataku, poruszanie się po boisku czy nawet sposób reakcji na niepowodzenia. Dodatkowo jeszcze robiliśmy wywiad środowiskowy związany z kwestiami mentalnymi. Następnie Jarek samodzielnie lub wspólnie z Michałem udawali się na obserwację – lub robił to oczywiście inny skaut klubu. Finalnie Michał przychodził do mnie z odpowiedzią, czy zawodnik powinien być w naszym kręgu zainteresowania, czy też nie. Jak finansowo mi się to zgadzało, było to spójne z koncepcją, jaką wtedy mieliśmy w klubie, otrzymywałem raport analityka, raport skauta, dyrektora i potem spotykaliśmy się z pionem sportowym: trenerzy pierwszej drużyny, dyrektor akademii, dyrektor sportowy i podejmowaliśmy decyzję co do transferu. Takiej analizie, oczywiście w określonym zakresie, był też poddany np. trener Sevela. Przed zatrudnieniem trenera Seveli wiedziałem wszystko, jaki jest jego ulubiony system gry, czy stawia na młodych a informacje o nim dostałem także od niezastąpionego Lubomira Guldana.

Będąc przy pionie sportowym chciałbym się dowiedzieć jak długo przyglądano się Sirkowi, Tajtiemu i Suljiciowi, zanim trafili do naszego klubu? Czy wszyscy byli zdrowi gdy do nas trafiali?

Cała trójka była obserwowana – nie tylko przez platformy do analizy, ale także na żywo. Wiem, że po przyjściu do klubu Asmir Suljić potrzebował czasu na dojście do dyspozycji, ale badania lekarskie przed transferem niczego nie wykazały – żadnej poważnej kontuzji. Wiem, że te transfery były rozczarowaniem, ale żeby też uciąć spekulacje o tych niebywałych sumach. Nie będę zdradzał tajemnic spółki, ale powiem w ten sposób: Ja będąc w Zagłębiu, nigdy nie zrobiłem większego transferu przychodzącego na poziomie sumy, którą zapłaciliśmy za Martina Nespora i nigdy nie podpisałem umowy z piłkarzem większej niż 3 kontrakt w drużynie, jaki zastałem w klubie.

Mieliśmy możliwości takie, jakie mieliśmy i musieliśmy sobie radzić. Nie mogliśmy też sobie pozwolić w tamtym okresie, na taką liczbę wypożyczeń zawodników, czy też transferów do klubu, jak ma to miejsce dzisiaj. Nie mogliśmy wtedy skoncentrować się, aż tak na wyniku sportowym, ale na tym, aby długofalowo zapewnić funkcjonowanie klubu, co oczywiście nie znaczyło, że nie chcieliśmy wygrywać, bo po to ten klub sportowy istnieje. Zresztą nad moim biurkiem wisiał cytat Johana Cruyffa, który dostałem od Dyrektora Paluszka – „Dlaczego nie umiałeś pokonać drużyny, która była bogatsza od twojej? Jakoś nigdy nie widziałem, by worek pieniędzy strzelił gola”.

O ile dobrze pamiętam, za moich czasów, nie zatrudniliśmy zawodnika starszego niż 28 lat, ani nikogo nie wypożyczyliśmy. To było celowe, aby stworzyć podstawy do tego, aby klub w pewnym sensie stał się „samowystarczalny” niezależnie, co zrobi w przyszłości właściciel.

Prawda jest taka, że liczyliśmy się ze sprzedażą Slisza i Bohara, ale bzdurą jest że obiecaliśmy im transfery. Mieliśmy wtedy zastępców w postaci Poręby i Szysza, ale gdyby były pieniądze to 2-3 zawodników doświadczonych ściągnęlibyśmy do Zagłębia, tak aby wraz z Trenerem Sevelą walczyć co najmniej o puchary.

W jakim stopniu było prawdą to, że były naciski na Pana, aby zatrudnić „nielubianego wśród kibiców” Artura Kapelko?

Nie chcę komentować tej sytuacji.

Jak odniesie się Pan do zmian trenerów za swojej kadencji. Czego zabrakło?

Odnosząc się do tych szkoleniowców, z którymi pracowałem. Obserwuję polską piłkę i myślę, że trener Mariusz Lewandowski zdobywa w Niecieczy bardzo cenne doświadczenie. Pierwsza liga jest wymagająca i na pewno trener tam się rozwinie. Kto wie, co przyniesie przyszłość, ale być może kiedyś będzie on gotowy na przejęcie sterów w Zagłębiu. Tego mu życzę. Ben van Dael z kolei musi popracować nad relacjami międzyludzkimi, a wtedy ma szansę na pracę w solidnym europejskim klubie. Od razu zaznaczam, że to moja opinia i nie chcę zabrzmieć jak wujek dobra rada. Sam wiem, że mam nad czym pracować. Proszę mi wierzyć, że po zwolnieniu Trenera Lewandowskiego wraz z dyrektorem Żewłakowem widzieliśmy się z Trenerem Lavicką, czy Glenem De Boeck. Negocjowaliśmy także z Yves Vanderhaeghe i kilkoma innymi kandydatami. Wszystko rozbiło się o pieniądze. Ktoś powie niemożliwe, a jednak było to możliwe chociażby dlatego, że upadająca Wisła przebiła nas w pensji dla Bashy, tak jak Piast z Jodłowcem.

Mateusz Dróżdż z trenerem Benem van Daelem na stadionie Lechii Gdańsk

Udało się zatrudnić Martina Sevelę, z czego się bardzo cieszę. Nie wszystkim to było na rękę. Ja za to m.in. zapłaciłem swoim stanowiskiem, ale to jest to, o czym mówiłem na początku – dla mnie dobro klubu było najważniejsze. Trener Sevela wiedział o moim zwolnieniu, w dniu meczu z Wisłą Płock spotkaliśmy się i pytał mnie, czy w związku ze zmianą zarządu powinien wrócić na Słowację. Ja poprosiłem trenera, aby niezależnie od tego został w Zagłębiu. Szkoda, że nie mogłem z nim popracować dłużej.

Mateusz Dróżdż z trenerem Martinem Sevelą podczas meczu Zagłębia z Wisłą Płock

Jak na inwestycje klubowe wpłynął brak środków za transfer Filipa Jagiełły? Czy nie było wcześniejszych przesłanek odnośnie tego, że tak się stanie?

W sytuacji, w której zostały dopięte warunki transferu z Genoą, zadzwoniłem do władz Wisły Kraków, które sprzedały tam Petara Brleka oraz do Cracovii, która transferowała tam Krzyśka Piątka. Każdy stwierdził, że pieniądze otrzymał, ale z opóźnieniem. Nie mieliśmy żadnych przesłanek, że sprawa może potrwać, aż tyle. Sprawę na bieżąco monitorowaliśmy w PZPN i także w lipcu lub sierpniu złożyliśmy oficjalny pozew do FIFY.

Przy finalizacji tego transferu, mieliśmy do wyboru: albo idziemy w stronę transferu definitywnego, osiągając porozumienie, albo włosi uruchomią klauzulę i tyle. Wiedzieliśmy, że Genoa zapłaci te pieniądze, jak dojdzie do procesu licencyjnego i zapewne zrobi to jeszcze raz, bo z tego co wiem nie zapłacili całej sumy transferowej.

Czy w klubie były odłożone pieniądze na podatek dla miasta czy nie? Pojawia się a propos tej kwestii wiele sprzecznych informacji.

Tak. One były pokrywane, aczkolwiek nie całość, bo rezerwy w klubach tworzy się zasadą memoriałową. Chodzi generalnie o to, że rezerwa w postaci 3 milionów złotych nie oznacza, że klub ma realnie te 3 miliony na koncie i może je w każdej chwili przelać. Ucinając też różne spekulacje, abstrahując od tej rezerwy, czy była ona w całości pokryta, czy też nie, mój poprzednik zapewnił finanse, które pozwalały „dotrwać” do końca 2018.

Prawda jest taka, że w późniejszym czasie gdyby nie sprzedaż Bartka Pawłowskiego, to w klubie byłby olbrzymi problem. Ale tamta obawa o finanse, to w głównej mierze wynik braku płatności ze strony Genoi, ponieważ kluby piłkarskie w Polskie zakładają w budżecie, że będzie on „spięty” tylko w sytuacji, gdy ktoś zostanie sprzedany i klub uzyska z tego tytułu pieniądze.

Czy KGHM jako właściciel klubu i potężny pracodawca w regionie nie mógł zaproponować rozmów na linii klub-miasto? Czy uważa Pan, że współpraca z miastem czy lokalnymi samorządami dałaby więcej korzyści, niż to jest obecnie?

Patrząc jako prawnik na całą sytuację, jest wyrok sądu i trzeba podatek zapłacić. Choć szkoda, że trafiło na mnie (śmiech). W teorii są możliwości jego umorzenia, czy też rozłożenia na raty, ale jest wyrok i trzeba go wykonać.

Inną sprawą jest jednak chęć spotkania i jakiejkolwiek współpracy, której nie było. Co do pomocy w tych relacjach ze strony KGHM, to już pytanie do właściciela klubu. Współpraca z lokalnymi samorządami, wydaje mi się, układała się dobrze. Mogę tutaj wymienić np. Rudną, czy nawet współpracę z Sołtysem Raszówki.

Czy z prawnego punktu i dobrej woli miasta można było się dogadać i przeznaczyć na przykład środki z tego podatku na rozwój Akademii i dofinansowanie młodzieżowego sportu?

Myślę, że tak to powinno wyglądać. Przecież Zagłębie tak naprawdę zabiera dużą cześć chłopców „spod bloków” i wychowuje ich sportowo. I to nie tylko mieszkańców Lubina.

Czy projekt „konstytucji szkolenia młodzieży” miał szansę na powodzenie? Jakie jest Pana zdanie na ten temat?

Jeżeli dobrze rozumiem, to chodzi o plan, który został przedstawiony przez mojego poprzednika. Sam w sobie plan był dobry, w dużej mierze ja też go realizowałem, ale też znajdowały się w nim oczywiste oczywistości.

Wówczas jako rada nadzorcza jasno na temat tej konferencji się wypowiedzieliśmy, jeszcze przed jej przeprowadzeniem. Bardziej traktuję to jako czynność PR, niż chęć pokazania sposobu szkolenia w naszym klubie. Z tego co wiem, nie jest to odosobniona opinia.

Jak Panu układała się współpraca z właścicielem i jego przedstawicielami? Czasami można było wywnioskować, że przysłowiowy wózek nie jest ciągnięty w tą samą stronę.

Ciężkie pytanie. Ale to prawda, czasami mieliśmy odmienne zdanie. Nie mówię, że moje zawsze było słuszne.

Dlaczego nie doszło do podpisania umowy sponsorskiej z Toyotą i przejęcia przez tą firmę nazwy stadionu? Co stanęło na drodze?

Mogę jedynie powiedzieć, że mi po prostu tego szkoda… Poza tym nie chcę komentować tej sprawy.

Mateusz Dróżdż z dyrektorem STS Karolem Kuśką

Czy budowa hali sportowej na obiektach Zagłębia była Pana autorstwa? Proszę powiedzieć, dlaczego zmiany koncepcji i miejsca budowy hali tyle zajęły i dlaczego nie doprowadzono tematu do końca? Co się stało z dotacją z Ministerstwa? Jaką rolę w tym wszystkim odegrał Pan Chłopik i na jakim etapie zostawił Pan tę inwestycję?

Nie tylko moja, ale generalnie akademii. Jedyne co mogę powiedzieć, że rzeczywiście odbyłem dużą liczbę spotkań w Warszawie, także przy pomocy Mariusza, aby hala powstała. Zajęło nam to dużo czasu, bo zmieniliśmy koncepcję (tak, aby boisko w środku miało pełny wymiar) i pojawił się problem wysokości dachu, ze względu na bliskość lotniska.

Zostawiłem tę inwestycję na etapie przygotowania do wpisania w plan roczny, czyli zamówiliśmy finalny projekt, trzeba było uzupełnić pozwolenie na budowę i dodatkowo jeszcze wystąpić do ministerstwa z kompletnym wnioskiem. Wiem, że część osób odbiera moje wypowiedzi w tym temacie, jako uderzenie w stronę klubu, ale tak nie jest. Mam nadzieję, że klub będzie miał możliwość wykorzystania tych środków i hala, czy inne miejsce, gdzie w zimę chłopcy z akademii mogliby trenować powstanie, bo jest ono niezbędne.

Czy Pana zdaniem hala (nie balon) są potrzebne do rozwoju klubowej infrastruktury? Ja osobiście bardzo liczyłem na realizację tego projektu ze względu na klubowe muzeum.

Wybraliśmy halę, bo w perspektywie 30 lat była ona tańsza od balonu. Odbyliśmy też szereg rozmów. Osobiście rozmawiałem ze Śląskiem i Legią, czy też klubami zagranicznymi, które mówiły o demontażu tego na lato i kosztach ocieplenia. Robiliśmy w tym zakresie także wyceny i ekspertyzy. Instalacja balonu jest tańsza, ale w perspektywie czasu lepiej mieć halę. Tam też planowaliśmy zrobić muzeum.

Wystąpiliśmy też o wykup Stadionu Górniczego, gdzie w perspektywie czasu myśleliśmy o zrobieniu podgrzewanej murawy, także przy wsparciu Ministerstwa Sportu. Gdyby udało się zdobyć jeszcze pieniądze na laboratorium i odnowę, o które też wystąpiliśmy, ale już do innego podmiotu, to infrastruktura akademii byłaby niemal kompletna.

Będąc przy hali chciałbym również poruszyć temat stadionu górniczego. Serce boli jak przejeżdża się teraz obok tego obiektu. Koncepcja przygotowana przez Pana poprzednika była aż tak nierealna jeśli chodzi o jego zagospodarowanie i wykorzystanie? Jakie warunki stawiało Starostwo?

Koncepcja sama w sobie była dobra. Ja jej formalnie nie dostałem, ale o niej słyszałem. Z dokumentacji, jaką mi przekazano, skończyło się to na tym, że wybierano osoby, które pomogłyby zdobyć klubowi środki, o ile dobrze pamiętam unijne. Ja niestety żadnych projektów nie widziałem.

Na pewno w tamtym momencie nie byłoby nas na to stać i myślę też, że priorytetem dla Zagłębia jest podgrzewane boisko, hala i centrum odnowy. Tworzenie kolejnych boisk naturalnych w moim odczuciu w Zagłębiu jest już niepotrzebne. Serce oczywiście boli, to historia Zagłębia, ale historia naszych negocjacji o Stadion Górniczy to temat na kolejny długi wywiad.

Czy uważa Pan, że zmiany poczynione w Akademii zaprocentują w przyszłości? Czy holenderski model prowadzenia Akademii jest słuszny?

Myślę, że już procentują. Wiem jednak, że jest też dużo krytyki w kierunku tych osób. Ciężko mi to ocenić, bo nie jestem w klubie, ale z Henrym Lee współpraca układała mi się dobrze. Jest to profesjonalista, ale wiem, jacy potrafią być holenderscy trenerzy (śmiech).

Wiele też nauczyłem się od dyrektora Krzysztofa Paluszka. To nie jest też tak, że Holendrzy przyszli i wszystko zmienili.

Mateusz Dróżdż gratulujący w szatni zawodnikom

Chciałbym poruszyć również wątek dotyczący naszej klubowej historii. Za Pana kadencji przyozdobiono budynek klubowy historycznymi koszulkami, zdjęciami zawodników etc. Czy uważa Pan, że klubową tożsamość trzeba budować na historii i ludziach poświęcających zdrowie i życie temu klubowi?

Tak. Za moich czasów też wyodrębniliśmy stolik VIP na Sali Prezesa dla byłych zawodników. Widziałem to na Górniku Zabrze i postanowiłem, że tak samo będzie u nas. Odbywałem też cykliczne spotkania z Panem Frankiem Machejem, którego wkład i zaangażowanie w Zagłębie jest nie do wyceny.

Chcieliśmy to środowisko, mimo różnych przeciwności, skonsolidować. Cieszę się, że powstało wyjście na murawę w formie kopalni, bo o to też była duża walka. Nie wszyscy byli z tego zadowoleni. Cieszę się, że hasło „Miedziowa Tożsamość” się przyjęło. Można tylko powiedzieć, to na co zwrócił uwagę Marszałek Piłsudski: „Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku, teraźniejszości ani prawa do przyszłości”.

Jak Pan się odniesie do marketingowych działań klubu i walki o kibica? Dlaczego frekwencja tak niesamowicie poszybowała w dół za Pana kadencji? (Obecnie nie jest lepsza).

Nie do końca się zgodzę, że poszybowała w dół za moich czasów. Rzeczywiście spadła, ale myślę, że niesamowite poszybowanie w dół z frekwencją miało miejsce później. Jest to olbrzymi problem klubu, na który składa się wiele składowych. Nie chcę jednak komentować aktualnej sytuacji w klubie.

Czy do PR i ocieplenia wizerunku klubu potrzebowaliśmy lub potrzebujemy w chwili obecnej zewnętrznej firmy? Wiem, że takie oferty były Panu składane.

Nie chciałbym też i tego komentować.

Jak Pan oceni ostatnie transfery klubu jako kibic?

Nietaktem jest publicznie wypowiadać się na temat działań aktualnego zarządu. Każdy z nas przejmuje klub w pewnym momencie, raz lepszym, raz gorszym i w strategii długofalowej klubu, tak naprawdę każdy rok jest inny. Uważam, że my jako byli i aktualni prezesi Zagłębia powinniśmy współpracować na rzecz klubu.

Spotkałem się z aktualnym prezesem, już po jego powołaniu. Zaproponowałem spotkanie, na którym rozmawialiśmy ponad dwie godziny. Wymienialiśmy się poglądami, może udzieliłem jakichś wskazówek, chciałem się nimi podzielić, aby prezesowi w jakimś stopniu być może pomóc. Wraz z Prezesem Jankowskim okazaliśmy sobie wyrazy szacunku, rozmowa przebiegała w bardzo dobrze atmosferze. Byłem do dyspozycji klubu i wydaje mi się, że szczególnie w okresie początku pandemii koronawirusa Zagłębiu pomogłem.

Potem przeczytałem wywiad prezesa Jankowskiego „Przeglądzie Sportowym” i ciężko mi coś racjonalnego powiedzieć.

Nie chcę jednak oceniać tego wywiadu, ale też polityki transferowej klubu, aczkolwiek narażę się kibicom i powiem dwie rzeczy, gdybym ja był prezesem Drazić i Ratajczyk nie graliby w Zagłębiu.

Dlaczego?

Nie dlatego, że są słabymi zawodnikami, bo Drazić jest wyróżniającym się zawodnikiem i myślę, że jednym z lepszych w drużynie, ale właśnie ze względu na to, że patrzę na plan długofalowo. Jako kibic bym powiedział bierzemy, nie mam wątpliwości, ale jako prezes myślę, że nie, chociaż wiem, iż trener by na to nalegał. Nie chciałbym, aby wypożyczony zawodnik miał jedno z wyższych wynagrodzeń w drużynie, i jego wykup był na poziomie, który jest dla klubu praktycznie nierealny. Co więcej, kluby sportowe w 2021 w większości mogą mieć problemy ze względu na Covid-19 a do tego w Grupie Kapitałowej, co jest nie tajemnicą są olbrzymie cięcia. Patrzę dalej – masz sprzedaż być może Poręby, być może Szysza, ale oni będą mieli rok kontraktu, więc ich cena może spaść praktycznie o połowę, tym bardziej, że Patryka reprezentuje Fabryka Futbolu, która lubi odstępne (śmiech). Muszę jeszcze kogoś sprzedać, aby utrzymać budżet. Mam w akademii Zynka, Sypka, jest Dudziński. Rachunek zysków i strat mówi, nie stać mnie i dla mnie ruch nie do końca zgodny z filozofią klubu. Aczkolwiek gdyby sytuacja była taka, że niska byłaby kwota wykupu, wsparcie od właściciela większe i dodatkowo nie zablokuję chłopaków z akademii, wtedy Drazicia bym wypożyczył. I to jest to o czym rozmawialiśmy na początku, jako kibic podpisałbym w ciągu 1 minuty, już jako prezes, na tych warunkach nie, chyba że realizowałbym plan krótkotrwały a nie długofalowy, który byłby oczekiwany przez właściciela. I nie uderzam w klub, mówię tylko o ewentualnym wypożyczeniu Drazicia, gdybym był prezesem w 2020 r. i miał warunki jak w 2019 r.

A Ratajczyk?

Proszę mnie źle nie odebrać, być może będzie to drugi Bartek Slisz i mu to z całego serca życzę. Nie neguję umiejętności piłkarskich, jestem od tego daleko, ale patrząc znowu na kwestię zarządzania klubem. Zgadzasz się na odstępne, ktoś powie, bo musimy, bo i tak zarobimy. To nie jest tak, w biznesie bierze się nie tyle ile dają, ale ile mogą dać. Wszyscy byli zachwyceni tym, że udało się Bartka sprzedać do Legii za takie pieniądze a prawda jest taka, że jego wartość była przynajmniej o milion większa, ale to był skutek klauzuli odstępnego. Zawarcie w umowie znowu klauzuli odstępnego, będzie olbrzymią przeszkodą w negocjacjach z innymi młodymi zawodnikami chociażby z akademii, bo managerowie tacy są, że to wykorzystają. Każdy chłopak, który u nas awansował z akademii do pierwszej drużyny miał taki sam wzór umowy i to pozwoliło zarobić klubowi olbrzymie pieniądze przy chociażby Białku, czy zabezpieczone były umowy Szysza, czy chociażby Poręby. Kolejna sprawa to po to w Lubinie jest akademia i ładowane w nią są olbrzymie pieniądze, aby ci chłopcy awansowali i grali dalej a w wieku 18 lat każdy z nich miał takie same warunki, jak inny kolega. Powtórzę jeszcze raz, może Ratajczyk z punktu widzenia sportowego się obroni, może Zagłębie zarobi na nim o wiele więcej niż zapłaciło, ale nie przekonuje mnie argumentacja, że Płacheta miał odstępne np. 1 milion euro a Śląsk dostał 3 mln, bo nie jest to prawdą, bo musiał ogromną część oddać managerowi. Być może jestem zbyt uczulony na klauzule odstępnego, ale ja z doświadczenia wiem, że zamieszczenie klauzuli jest dla klubu dużym problemem, przeżyłem sprzedaż Jagiełły, Pawłowskiego i negocjacje z umową Slisza, który miał klauzulę i wiem, jaki to problem.

Czym obecnie się Pan zajmuje?

Obecnie nadal pracuje na uczelni oraz w swojej kancelarii. Po zwolnieniu, o którym dowiedziałem się dzień przed swoim ślubem, przeanalizowałem swoje błędy i nabrałem dystansu. Napisałem także habilitację – poświęciłem na to sporo czasu. Temat dotyczy odpowiedzialności odszkodowawczej organizatora imprezy masowej. Dużo przykładów zawarłem tam z Zagłębia (śmiech).

Nie ukrywam, że w przyszłości chciałbym wrócić do zarządzania klubem sportowym, zobaczymy co przyniosą kolejne miesiące. Powołano mnie do rady nadzorczej Górnika Polkowice, gdzie zajmujemy się ambitnymi projektami, które mam nadzieję zrealizujemy, w tym budową hali, która była przewidywana do budowy w Lubinie. Dużo się też uczę, bo poznaję 2 ligę, co zaowocuje też w przyszłości.

Mateusz Dróżdż na meczu Górnika Polkowice. Zdjęcie autorstwa Leszka Wspaniałego, miedziowe.pl

Serce wciąż bije dla Zagłębia?

Na Zagłębiu jestem już bardzo rzadko – nie chcę się też zadręczać sprawami, na które nie mam wpływu. W jakimś tam stopniu nie mogę realizować swojej pasji, moich marzeń z lat dziecięcych, ale rozdział ten jest zamknięty i trzeba iść dalej. Wchodząc na stadion, zawsze sobie westchnę i mówię, trochę sił i serca tutaj się zostawiło, wracam tutaj z ogromnym sentymentem.

Po meczu z „Pasami” pożegnałem się z Damjanem Boharem, czy na Lechu, zobaczyłem się z Alanem Czerwińskim i to tak naprawdę przyczyna, dla której byłem na meczach. Moje wizyty na Zagłębiu mają bardziej charakter odwiedzin, niż przeżywania meczów, tak jak miało to miejsce wcześniej. Mam kontakt z zawodnikami, sztabem, pracownikami, ale są to relacje czysto osobiste. Cieszę się, że jak się widzimy to na twarzach tych osób jest prawdziwy uśmiech.

Jeszcze raz dziękuję tym, z którymi mogłem w Zagłębiu współpracować, i osobom, które mi to umożliwiły. Mam olbrzymi sentyment do tego klubu i życzę mu jak najlepiej!

2 thoughts on “Mateusz Dróżdż

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *